i odwrócił się, by wyjść. - Może przyjdę innym razem.
Kobieta była jednak szybsza i schwyciła go za ramię. - Jestem Cecile, wspólniczka Malindy. To jest Malinda - wskazała stojącą w sąsiednim pokoju kobietę żegnającą się z grupą małych dziewczynek. - Chyba właśnie skończyła lekcję. Patrząc we wskazanym przez Cecile kierunku Jack zobaczył, jak Malinda Compton z uśmiechem przyjmuje uścisk dłoni małej dziewczynki w białych rękawiczkach. Dziecko złożyło iście królewski ukłon i wybiegło ze śmiechem. Zapominając o wcześniejszym zakłopotaniu, Jack z trudem powstrzymał śmiech wyobraziwszy sobie reakcję swoich dzieci, gdyby panna Compton zjawiła się w ich domu. Co prawda patrzenie na nią nie sprawiało przykrości, przyznał obrzuciwszy ją szybkim, taksującym spoJEDNA DLA PIĘCIU 7 jrzeniem. Gdyby jednak zastanowił się, jak może wyglądać „Panna Doskonalska", autorka rad o dobrym wychowaniu w „Daily Oklahoma", na pewno stworzyłby całkowicie odmienny obraz. Stara panna. Tak by właśnie pomyślał. Od stóp do głów przyobleczona w coś ciemnego i konserwatywnego. Z miną jak po zjedzeniu kwaśnej cytryny. Zamiast tego miał przed sobą młodą kobietę przyodzianą w sweter tak puszysty i rozkoszny jak różowa wata cukrowa. Swoją obserwację zakończył na spódnicy, na tyle krótkiej, by widać było w całości bardzo zgrabne łydki. Jack pocieszał się, że mylił się tylko co do jej wyglądu. Była subtelna. To pierwsze określenie, jakie mu przyszło do głowy. Doskonała postawa, pełna kontrola nad sytuacją. Ani jednego obwarzanka na pończochach, ani jednego włoska nie na miejscu. I wykrochmalona, dodał śmiejąc się w duchu. Ilość krochmalu w jej kręgosłupie wystarczyłaby koszulom urzędnika rady miejskiej na miesiąc. Dziewczynki jedna po drugiej wychodziły z pokoju, a ona każdą z nich obdarzała uśmiechem. Dwie godziny z dwudziestoma pięcioma dziewczynkami w jednym pokoju na pewno nie były łatwe. Jej wdzięk i spokój pozostały jednak niezmącone. Zauważył, że miała ładny uśmiech, serdeczny i ośmielający. Dzieci też chyba ją lubią, stwierdził, patrząc, jak ładna blondyneczka objęła pannę Compton w talii i przytuliła się. Ale j e g o dzieci? Nie ma mowy! - Może poczeka pan w gabinecie Malindy - zaproponowała uprzejmie Cecile. - Powiem jej, że pan jest. I nim Jack zdążył odmówić, już siedział na miękkim krześle w gabinecie na zapleczu. 8 JEDNA DLA PIĘCIU Wręczywszy mu kubek parującej kawy Cecile uśmiechnęła się i już w drzwiach powiedziała: - Proszę się rozgościć. Malinda będzie za moment.