mojego kurnika!
Przy wzmiance o myszkach pani Polina chyłkiem zerknęła na podłogę, ale maleńkie towarzyszki jej niedawnej koszmarnej zabawy widocznie pochowały się przed hałasem i światłem w szczelinach. – Ciebie nie obchodzą ararackie świętości! – ciągnęła swoją niesamowitą przemowę groźna pani Borejko. – Mój niewolnik – tu wskazała Jonasza – cię śledził. Nie odwiedziłaś ani jednej świątyni, ani jednej kaplicy! Jeszcze czego, nie po to przecież przyjechałaś! A więc o to chodzi, to jest rozwiązanie zagadki – późno, zbyt późno, zrozumiała tropicielka. Wszystkie wersje, i te prawdopodobne, i te niezbyt wiarygodne, były błędne. Prawda jest fantastyczna, przechodząca wyobrażenie! Kto mógł przypuścić, że jedna z mieszkanek wyspy zechce się ogłosić „kananejską carycą”! To dlatego olśniewająca pani Borejko osiedliła się na dalekiej wyspie, dlatego stąd nie wyjeżdża! Nie ma co mówić, jest bardzo piękna, wspaniała, nawet na swój sposób majestatyczna. Ale w Petersburgu byłaby jedną z wielu; w stolicy guberni – jedną z nielicznych; nawet w jakimś zapadłym powiecie mogłaby się znaleźć rywalka. Tu zaś, w tym męskim światku, współzawodniczyć z nią nie ma kto. Tutejsze damskie towarzystwo w ogóle nie istnieje, proste kobiety się nie liczą. A przyjezdne pątniczki są nastawione szczególnie, nabożnie, snują się z postnymi twarzami, zakutane w czarne chusty, na mężczyzn nie patrzą, zresztą po co, skoro tam, skąd na krótko przyjechały, żeby wymodlić sobie odpuszczenie grzechów, kawalerów mają aż nadto. Borejko stworzyła sobie tu, na wyspie, własne mocarstwo. Ma swojego dżina, swojego wiernego niewolnika, kapitana Jonasza. Oto on, Czarny Mnich we własnej osobie! Stoi z idiotycznym, rozanielonym uśmiechem na wygarbowanej wiatrem twarzy. Taki pokornie spełni każdą zachciankę władczyni, nawet zbrodniczą. Rozkaże mu postraszyć poddanych, wsączyć w ich serca mistyczny strach – Jonasz to zrobi. Każe zabić, odebrać rozum, porwać – on bez namysłu spełni i ten rozkaz. Wstrząśnięta Polina Andriejewna nie miała teraz czasu przeniknąć do końca możliwych motywów potwornego zamysłu, ale jedno wiedziała na pewno: kobieca ambicja jest bardziej niezmierzona i absolutna od męskiej; a jeśli czuje z czyjejś strony zagrożenie, to zdolna jest do każdej perfidii i każdego okrucieństwa. Rozbestwioną „carycę” trzeba było wyprowadzić z błędu co do zamiarów rzekomej pątniczki (bo przecież araraccy mężczyźni i w ogóle mężczyźni pani Polinie do niczego nie byli potrzebni), inaczej Lidia Jewgieniewna w złości dopuści się jeszcze jednego przestępstwa. Bo jaką różnicę zrobi jej to teraz, po wszystkich poprzednich! Związane w nadgarstkach ręce spróbowały dostać knebla, ale gdzie tam: zręczny marynarz połączył ze sobą pęta na rękach i nogach tak, że dosięgnąć mocno zaciągniętego węzła w tyle głowy nie było można. Niewolnica zamyczała, dając do zrozumienia, że chce się wypowiedzieć. Wyszło to żałośnie, ale caryca Kanaanu nie okazała zmiłowania. – Na litość chcesz mnie wziąć? Za późno! Innych jeszcze bym ci wybaczyła, ale jego... nigdy! – Oczy pani Borejko błysnęły taką nienawiścią, że Polina Andriejewna zrozumiała: ona i tak nie chciałaby jej słuchać, dla niej wszystko jest już rozstrzygnięte. Kogo zaś nie mogła jej wybaczyć, pani Polina w końcu się nie dowiedziała, bo oskarżycielka wzięła się dumnie pod boki, opuściła rękę gestem rzymskiej cesarzowej, skazującej gladiatora na śmierć, i oznajmiła: – Wyrok na ciebie jest już wydany i będzie wykonany natychmiast. Jonaszu, dotrzymasz przysięgi? – Tak, caryco – ochryple odpowiedział kapitan. – Dla ciebie wszystko, czego tylko zażądasz! – No to czyń swoją powinność. Jonasz pogrzebał w ciemnym kącie i wyciągnął skądś żelazny łom. Popluł w ręce, chwycił mocniej. Rozbije głowę? Pani Polina zmrużyła oczy. Rozległ się chrzęst, trzask wyłamywanych desek. Branka otworzyła oczy i zobaczyła, że olbrzym z rozmachu wyłamał burtę, i to chyba poniżej linii wodnej, bo w otwór wdarła się woda. Kapitan zamachnął się i uderzył znowu.