wycofałby jego sprawę z wokandy.
Ostatecznie jednak Albert Montgomery miał pewne uzdolnienia. Potrafił wstrzymać postępowanie. Ale wraz z upływem kolejnych godzin wszyscy stawali się coraz bardziej nerwowi. Szykowało się coś wielkiego. Każdy to czuł. - Przestań się wiercić - rzuciła Glenda. Rozejrzał się i stwierdził, że metodycznie obraca górny guzik marynarki. Odruchowo zabrał rękę. Z zasady dobrze skrojony garnitur sprawiał, że Quincy czuł się lepiej, jakby był bardziej opanowany. Ale nie tego dnia. Z godziny na godzinę narastało w nim przekonanie, że krawat ma zamiar go udusić. Zastanawiał się, co u Rainie. Chciałby wierzyć, że można do niej bezpiecznie zadzwonić. Glenda znowu zajęła się teczką z aktami. Prawą dłoń miała obandażowaną. Poprzedniego wieczoru lekarze opatrzyli jej rany. Było to poparzenie trzeciego stopnia. Jeszcze nie mogła poruszać palcami. Lekarze twierdzili, że mocno stężony kwas mógł doprowadzić do trwałych uszkodzeń. Ostatecznie czas pokaże, a w tym momencie Glenda najwyraźniej nie chciała o tym mówić. 233 - Albert poznał cię piętnaście lat temu przy okazji sprawy Sancheza - powiedziała energicznie. - Właśnie, już wcześniej jedno z jego dochodzeń oceniono bardzo słabo, ale dopiero sprawa Sancheza położyła kres jego karierze. Montgomery walczył z miejscową policją, uznał Sancheza za samot¬ nika, ale stracił wiarygodność dopiero wtedy, gdy ty się zjawiłeś, rozszyfro¬ wałeś działania Sancheza jako wspólną robotę z kimś innym i rozwiązałeś sprawę. Trzy tygodnie później żona odeszła od Alberta, zabierając dwójki ich dzieci. Nie wygląda na to, żeby szczególnie lubili weekendowe odwie¬ dziny. - Pasuje do tego - powiedział ochrypłym głosem. - Okoliczności pasują do niego - powiedziała Glenda. - Przyjrzyjmy się mu. W aktach zapisano, że jego iloraz inteligencji wynosi sto trzydzieści czyli całkiem przyzwoicie. Problem tkwi w wykonaniu. Jak to się nazywa w dzisiejszych czasach? Dlaczego idiota może prowadzić dobrze prosperu¬ jącą firmę, a geniusz nawet nie potrafi znaleźć swoich skarpetek? - Chodzi o EQ, czyli iloraz inteligencji emocjonalnej. - Inteligencja emocjonalna - powtórzyła Glenda, wywracając oczami. - To jest to! Albert jej nie posiada! Z raportów dotyczących czterech innych spraw wynika, że brakuje mu koncentracji, pilności i podstawowych umiejętności organizacji pracy. W ciągu dwudziestoletniej kariery w biurze podpadał sześć razy. Zawsze tłumaczył się tak: wcale nie jestem niekompetentny, tylko przełożony chce mnie wykończyć. - Albert Montgomery, chodząca reklama degradacji rządu. Glenda wreszcie się uśmiechnęła. - Jeśli zrobisz nalepkę tej treści, ja pierwsza przykleję ją sobie na zderzaku! - Po chwili spoważniała. - Zanim całkowicie skreślimy Alberta, powinniśmy rozważyć jeszcze jeden czynnik. Chociaż Albert nie jest najlepszym agentem, nie ma zbyt wiele czasu. Ustalono, że Elizabeth zginęła około dwudziestej drugiej trzydzieści we środę. Albert nie ma alibi na ten czas. Poza tym twierdzi, że czwartek i piątek spędził w Filadelfii, pomagając w pracy innym agentom. Ale to nieprawda. Skontaktowałam się z nimi. Widzieli go tylko w piątkowy poranek. W ten sposób czas od popołudnia w środę do niedzieli rano pozostaje kwestią otwartą. Oznacza to, że mógł odwiedzić Mary Olsen w Wirginii albo zjawić się w domu starców na Rhode Island, albo też polecieć na Zachodnie Wybrzeże na spotkanie w Portland.